Pewność siebie, wysoka samoocena – oto pragnienie wielu. Chcemy być wyjątkowi, wiedzieć o tym i żeby inni też to uznawali. Wtedy poszlibyśmy w świat z podniesioną głową, dostali to, czego pragniemy i dokonywali rzeczy ważnych.

Czy na pewno?

Przyjrzyjmy się pewności siebie.

Zwykle mamy na myśli:

    • Poczucie własnej wartości – przekonanie, że jestem wartościową osobą i mam prawo do tego, by się ze mną liczono.

 

    • Znajomość własnych mocnych stron i talentów.

 

    • Poczucie własnej skuteczności – przekonanie, że mam wpływ na otaczający mnie świat i w związku z tym się weń angażuję. Z tym wiąże się wiara w to, że „dam sobie radę”.

 

    • Obniżony poziom lęku przed porażką, kompromitacją, stanem niewiedzy, błędem.

 

    • Zdolność do bycia ambitnym, do stawiania sobie celów, podejmowania wyzwań.

 

  • Zadowolenie z siebie.

i pewnie kilka jeszcze podobnych rzeczy.

Ale jest też druga strona medalu.

Samoocena i związana z nią pewność siebie jest zarazem wskaźnikiem naszej atrakcyjności społecznej: atrakcyjności fizycznej, statusu społecznego, umiejętności, kompetencji interpersonalnych, itd.

A to oznacza, że automatycznie powiązane są z:

    • Porównywaniem z innymi. Nie ma nic złego w aspirowaniu do bycia lepszym, ale porównywanie się może całkiem niespodziewanie skończyć się oddaniem własnego poczucia wartości w ręce innych ludzi oraz okoliczności, na które nie mamy wpływu.

 

    • Opinią innych i płynącą z ich strony akceptacją. Jak wyżej.

 

    • Nadmiernym skupieniem się na sobie, bo przecież musimy w wielu wymiarach pracować nad sobą, by ten wynik porównań z innymi lub z jakimiś standardami był satysfakcjonujący. Nie ma nic złego w byciu ambitnym i dążeniu do celów, ale bardzo łatwo nadać temu najwyższy priorytet i całkiem niespodziewanie stać się człowiekiem nieempatycznym, zdystansowanym do ludzi, którzy nie pomagają bezpośrednio w realizacji celów i traktującym ludzi przedmiotowo.

 

    • Odrzucaniem lub ignorowaniem tych części siebie, które nie przyczyniają się lub wręcz utrudniają osiągnięcie społecznej akceptacji. Może to prowadzić do zniekształconego postrzegania siebie, narastającego napięcia związanego z odrzucaniem części siebie, frustracji oraz obniżenia samooceny. Co za ironia.

 

  • Fluktuacjami związanymi z aktualną sytuacją życiową – po sukcesach samoocena i pewność siebie są wysokie, po porażkach – niskie.

Najlepiej byłoby, gdyby się dało mieć to pierwsze, bez negatywnych aspektów tego drugiego. Na pewno wymagałoby to przeniesienia punktu koncentracji z zewnętrza na swoje wnętrze – po to, by się uniezależnić od zewnętrznej akceptacji, porównywania się i spełniania zewnętrznych kryteriów. Tylko czy da się tak po prostu być pewnym siebie i mieć wysoką samoocenę we własnych oczach, niezależnie od tego, co mówią inni? Zacząć od dziś wierzyć w swoje możliwości, stawiać czoło sytuacjom w sposób zdecydowany i bez wahania? Jak? Udawać? Podpompować sobie jakoś sztucznie pozytywnym myśleniem, zaklęciami lub szamańskim tańcem? Gdyby to działało, to tyle osób nie musiałoby marzyć o pewności siebie.

Żeby się wyrwać z tego kręgu myślenia o pewności siebie, trzeba w którymś miejscu zrobić coś inaczej, zaprzeczyć czemuś, co wydaje się oczywiste w naszym myśleniu o poczuciu naszej wartości.

A gdyby tak, zamiast stawiać na pierwszym miejscu te objawy poczucia wartości związane z byciem odważnym w relacji ze światem, postawić na coś zupełnie innego: na lubienie siebie takim, jakim jestem i bycie po prostu dla siebie dobrym?

U sedna lubienia siebie leży przyznanie, że jestem ok taka, jaka jestem. I dobra, i kiepska, z mocnymi stronami i rzeczami, które mi kompletnie nie wychodzą. I że za te ostatnie wcale nie muszę się ganić, bo to normalne. Wszyscy tak mają: każdy jest w czymś dobry a w czymś kiepski i konfiguracja tych cech nie stanowi o tym, czy ktoś jest ok, czy nie jest. Każdy jest ok.

Mogę lubić siebie, nawet razem z wadami. Nie muszę lubić swoich wad, ale nie ma powodu, by się za nie nienawidzieć, ukrywać je czy udawać, że nie istnieją. Jeśli mi przeszkadzają, mogę nad nimi pracować, jeśli nie – mogę je po prostu mieć. I nadal być ok. I nikt nie ma prawa mi powiedzieć, że nie jestem ok, bo nie dorastam do jakichś standardów. A jeśli spróbuje, to jest niegrzecznym, niedelikatnym człowiekiem i jego ocenę mogę wysłać tam, gdzie jej miejsce: do kosza na śmieci. I nadal być ok i lubić siebie.

Mogę czasem zrobić błąd, ponieść porażkę albo zrobić coś głupiego – i nadal być ok. I spróbować drugi raz, bo wciąż jestem ok, a nie nieudacznikiem. I trzeci raz. Małymi krokami zwiększać swój wpływ na otoczenie i swoją skuteczność.

Jeśli na dzień dobry uznam, że jestem ok i to jest zupełnie wystarczające, to nie muszę udawać nikogo innego, pozorować pewności siebie, myśleć o sobie w samych superlatywach. Bycie ok jest całkowicie wystarczające, by czuć się ze sobą dobrze i dobrze funkcjonować w świecie.

Z korzyści pewności siebie mam więc i przekonanie o byciu wartościową, i znajomość siebie, i skuteczność, i zadowolenie, i porażki mnie nie zablokują, i mogę próbować więcej i chcieć więcej. I mam to cały czas, bo bycie ok jest niezbywalne i nie zależy od innych.

Czy to znaczy, że mam odrzucić ambicje, zdobywanie kwalifikacji, sprawności, tytułów, pieniędzy czy innych symboli sukcesu, dbanie o siebie, ubieranie się, malowanie i tak dalej?

Na boba, a niby dlaczego? Skoro Cię to ekscytuje, skoro daje Ci radość, skoro sama droga do osiągnięć sprawia Ci przyjemność, a moment tryumfu napełnia ekscytacją, to dlaczego masz z tego rezygnować? Jesteś ok, więc możesz dążyć do czego chcesz.

Do wszystkiego, co Cię ekscytuje, ale jednocześnie w momencie porażki nie sprawia, że czujesz się nikim.

Bo w takim przypadku szybko uciekaj do samej siebie, do bycia dla siebie dobrą i łagodną. Nie chcesz przecież wpaść znowu w pułapkę.

 


O różnych sposobach bycia dla siebie przyjacielem rozmawiamy w facebookowej grupie Praktycy Poczucia Sensu. Jeśli czujesz, że to może być coś dla Ciebie – zapraszamy! Odpowiedz na 3 pytania i wejdź!