Będzie o medytacji. Medytacja dla opornych, względnie medytacja w weekend.

A będzie o medytacji, bo to ważna część mojego życia, bo zalecam ją moim klientom, ale przede wszystkim dlatego, że medytacja ma moc. A nawet supermoc. I o tej supermocy dziś będzie. A że mi się rozrosło, to najpewniej pójdzie w częściach. Czterech. Chyba, że się dalej rozrośnie.

Będzie bardzo subiektywnie, bo nie po to piszę, żeby zaimponować moją wiedzą akademicką, ale po to, by podzielić się moim rozumieniem i moim doświadczeniem.

O korzyściach płynących z medytacji pisano wiele, zarówno w publikacjach naukowych, jak i popularnych. Można sobie łatwo wyguglać. Najczęściej mówi się o obniżeniu poziomu stresu, zwiększeniu odporności immunologicznej, regulacji ciśnienia, lepszym śnie, zwiększonej produktywności, zwiększeniu zdolności do długotrwałego skupienia, zwiększeniu kreatywności, itp. To wszystko prawda, potwierdzam, mam to.

Dla mnie najważniejsze i najbardziej transformujące są inne efekty medytacji: lepsze przeżywanie emocji, uspokojenie umysłu oraz – jakkolwiek buńczucznie by to nie brzmiało – zwiększenie możliwości realizowania wolnej woli.

MAM, ALE NIE UŻYWAM

Wśród wielu fascynujących możliwości, nasz mózg ma jedną, która jest najbardziej niesamowita – potrafi obserwować samego siebie w działaniu. Może obserwować co i jak myśli, analizować prawidłowości, ale też – co ważne – samodzielnie wpływać na własne działanie. Nasz umysł ma umiejętność kształtowania samego siebie.

Umysł umie, tylko my nader rzadko z tego korzystamy. Od najmłodszych lat uczymy się poprzez obserwację i własne doświadczenie jak działa świat. Tworzymy sobie takie instrukcje postępowania na każdą okazję: jak się zachować, jak radzić sobie z przeciwnościami, a jak z innością, czego się lękać i co robić w lęku. Biliony instrukcji na życiowe sytuacje. Niektóre uświadomione, ale większość nie. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie chodzi o instrukcję, której wynikiem jest miła duszy świadomość “wiem co robić”. Jest to nasza wewnętrzna instrukcja jak reagować na określone sytuacje – i nie ma znaczenia czy konstruktywnie, czy nie. Odwlekanie zajmowania się trudną sytuacją w nadziei, że się samo rozwiąże – to instrukcja. Otaczanie się ludźmi, którzy prezentują określony typ np. zachowania – to instrukcja. Nasz narodowy sport: narzekanie czyli jak się odnaleźć w sytuacjach towarzyskich – to instrukcja. Traktowanie z podejrzliwością tych, którzy się cieszą bez powodu – to instrukcja.

Ponoć do 35 roku życia mamy już doświadczenie z 95% typów sytuacji życiowych, jakie możemy napotkać – i mamy w głowie zapisaną instrukcję na każdą z nich. Sumą tych instrukcji jest wiara w to, jak wygląda świat (i z pełną świadomością napisałam “wiara”, a nie “wiedza”). Te instrukcje wprawiają nas w ruch bez udziału naszej świadomości. Są dla nas tak naturalne, jak oddychanie – a przez to przezroczyste. Nie zauważamy ich, więc nie zastanawiamy się nad nimi, nie patrzymy czy nam pomagają czy niekoniecznie.

To oznacza, że większość czasu spędzamy na autopilocie. Idziemy przez życie jak we śnie, często załamani tym, że wciąż nam się przydarzają takie same nieszczęścia.

WYRWAĆ SIĘ ZE SNU

Żeby się wyrwać z tego snu, potrzebujesz kilku kroków.

    • Przede wszystkim zacznij zauważać myśli, jakie przetaczają się przez twoją głowę. Bądź ich świadom.

 

    • Pogódź się z tym – takie masz instrukcje obsługi człowieka i już.

 

    • Dopuść do siebie zrozumienie (zrozumienie, nie wiedzę na poziomie intelektualnym) prostego faktu: nauczyłeś się tak myśleć i tak zachowywać. A to oznacza, że jeśli ci nie służy, możesz nauczyć się inaczej.

 

    • Zaakceptuj z pokorą świadomość, że skoro 20, 30 czy 40 lat praktykowałeś określoną wizję świata, to nie zmienisz tego w ciągu tygodnia. Trzeba czasu. Dużo czasu. Będziesz wpadać w stare koleiny, z wysiłkiem się z nich wydobywać, po czym za chwilę wpadać w nie znowu. Taki los.

 

  • Wierz w siebie, bądź dla siebie wyrozumiały i chciej dla siebie dobrze.

A GDZIE W TYM WSZYSTKIM JEST MEDYTACJA?

Ano w tym pierwszym kroku!

Medytując, siadamy sobie w ciszy, nie rozpraszani niczym i nagle znajdujemy się we własnej głowie, otoczeni myślami, czasem wręcz przytłoczeni myślami. To nie jest powszechne doświadczenie w naszym pędzącym szaleńczo świecie. Początkowo może sprawiać trudność i wywoływać niepokój, jak każda nowa sytuacja. Jednak w miarę nabierania praktyki zaczniemy czuć się we własnej głowie coraz bardziej swojsko. Uczymy się zauważać swoje myśli i emocje, które im towarzyszą. Po pewnym czasie stają się one coraz bardziej znajome i oswojone. A jeszcze później, w miarę pogłębiania praktyki, okaże się, że coraz łatwiej jest nam akceptować te myśli i emocje, i pozwalać im bez przeszkód przychodzić i odchodzić. Coraz mniej się do nich przywiązujemy, coraz mniej energii wkładamy w to, by je osądzać, radzić sobie z nimi, walczyć.

A nie karmione naszą energią, stają się tym, czym są w istocie – tylko myślami i emocjami, które tym myślom towarzyszą. Nie zagrożeniem, nie powodem do potępienia, nie dowodem na to, jak bardzo jesteśmy beznadziejni. Są efektem tego, czego się nauczyliśmy o świecie z obserwacji i od bliskich nam ludzi – programem, który dostaliśmy w prezencie, ale który nie jest nasz.

Dwie niezwykle ważne rzeczy tu się wydarzają:

po pierwsze: akceptacja tego, że mam, jak mam,

po drugie: spokój – bo to, co jest w mojej głowie, nie jest już zagrożeniem.

Kiedy zaprosisz do siebie te dwie nowe jakości, dostajesz do ręki niewiarygodną supermoc – wydłuża się czas pomiędzy bodźcem a reakcją.

SUPERMOC

Często postrzegamy świat jako dosyć prostą zależność akcja > reakcja. I tak też myślimy o sobie samych: jest akcja, to ja reaguję. W rzeczywistości pomiędzy nimi jest jeszcze jeden etap, który decyduje o tym, jaka będzie ta nasza reakcja. Ten etap to osądzanie – umysł porównuje obecną sytuację z innymi, które ma zapisane w pojemnych zwojach mózgu i sprawdza, na ile jest ona zgodna z naszymi wartościami i przekonaniami – i dopiero na tej podstawie uruchamia określone neuroprzekaźniki i wywołuje określoną reakcję.

Trwa to dosłownie milisekundy i pierwszym zbiorem, do którego sięga umysł jest – tak, nie mylisz się – zbiór naszych instrukcji do człowieka. I z automatu lecimy ze stałą reakcją na dany bodziec.

Regularna medytacja daje nam dodatkowy czas na to, by zatrzymać nawykową reakcję, zaakceptować wynik naszego umysłowego osądu i – samemu zdecydować o reakcji. Nie podoba mi się? Nie. Czy zagraża mi to, że ktoś robi coś, co mi się nie podoba? Już nie. Czy mogę przejść do porządku dziennego nad tym, że ktoś robi coś, co uważam za niesłuszne? Już tak. Czy muszę reagować osądem, złością lub przestrachem? Mogę, ale nie muszę. I nie chcę. Nie jest mi to do niczego potrzebne.

Im większa akceptacja dla samego siebie i wewnętrzny spokój, tym mniejsza potrzeba by ostro osądzać ludzi i wydarzenia.

Masz możliwość przestać być marionetką swoich nieuświadomionych potrzeb, instynktów i nawyków. W zamian dostajesz “okienko czasowe”, w którym możesz wybrać, w jaki sposób chcesz zareagować. Wybrać, co będzie dla ciebie zdrowe, korzystne, ekologiczne. Okienko, w którym możesz realizować swoją wolną wolę.

To wszystko w cenie kilku-kilkunastu minut twego czasu dziennie.

Niezły biznes, nie?

Ps. W następnej części o ważkich powodach, dla których nie medytujemy.