Jestem ludem pierwotnym i uwielbiam opowieści. A ponieważ jestem ludem pierwotnym żyjącym w XXI wieku, namiętnie chłonę opowieści XXI wieku, czyli seriale. I jak z jednej strony je uwielbiam, tak z drugiej strony wkurzają mnie niepomiernie.
Wkurza mnie mianowicie to, że scenarzyści każą bohaterom – prawnikom, lekarzom, policjantom – przeżywać wielkie dramaty i rozterki osobiste, a następnie iść jak gdyby nigdy nic do pracy i (w większości przypadków) wykonywać swe obowiązki nie tylko sumiennie, ale wręcz z polotem. Kurde, przecież człowiek to nie maszyna, nie wyłączy osobistego dramatu na osiem godzin jednym guzikiem.
Wydawało mi się to nierealne, głupie i nie przystające do życia. Do niedawna. Do tego niedawna, kiedy to sama byłam w podobnej sytuacji, poszłam do pracy i wykonałam swoje obowiązki sumiennie, a nawet z polotem. Kurde, no. A kiedy to do mnie dotarło, zrobiłam rachunek sumienia i przed oczami duszy mojej zaczął się wyświetlać urozmaicony film podobnych przypadków z całkiem niedawna. Kurde, no do kwadratu.
Pytanie „ale jak to?” skłoniło mnie do poszukiwania jakiegoś wyjaśnienia.
Amy Wrzesniewski, która zajmuje się zagadnieniami tworzenia sensu w pracy przez pracowników, stwierdza, że ludzie postrzegają swoją pracę na jeden z trzech sposobów: jako robotę, jako karierę lub jako powołanie. Sposób w jaki myślą o swojej pracy ma z kolei wpływ na samopoczucie nie tylko w pracy, ale i poza nią.
Myślenie o swojej pracy jak o robocie wiąże się z odczuwaniem, że jest to przykry obowiązek, do pracy chodzi się z musu, a jedynym celem jest wypłata na koniec miesiąca. Nie ma w takiej pracy miejsca na satysfakcję, spełnienie czy rozwój osobisty. Czeka się na wieczór, na piątek, na wypłatę.
Osoby pracujące dla kariery są podatne na zewnętrzne czynniki powiązywane z sukcesem: pieniądze, władzę, prestiż, dobra materialne. Praca jest więc kontekstem, w którym można wspinać się na kolejne szczeble. Awans jest naczelnym celem.
Dla osoby kierującej się powołaniem praca jest celem samym w sobie. Ze swego zajęcia czerpie zadowolenie, motywację i siłę. Nie znaczy to, że nie potrzebuje czy gardzi pieniędzmi i awansem – po prostu nie one są podstawowym celem wysiłków. Taka osoba nawet po wygranej w totka pracowałaby dalej.
Pracuję już… ehem, nie przyznam się, ale przyjmijmy że wiele… lat. Byłam już w różnych konfiguracjach, zdarzało się, że leciałam do pracy jak na skrzydłach, ale zdarzało się też, że prawie tyłem szłam, żeby nie dojść. Te wahania skończyły się, kiedy podjęłam decyzję, że od tej pory interesuje mnie tylko praca związana z moim poczuciem sensu i dająca mi szczęście. I nagle okazało się, że sama zachowuję się jak bohater serialu.
Czy praca „wynagradza” mi te życiowe nieszczęścia, sprawia, że się nie przejmuję? Absolutnie nie. Nie przestaję czuć smutku czy przygnębienia, po prostu nie rządzą one już całym moim życiem, nie paraliżują mnie we wszystkich dziedzinach. Jest czas smutku i czas pracowania – i czas pracowania daje mi siłę, by zdrowiej przejść przez czas smutku. Kiedy brakuje szczęścia, poczucie sensu pozwala mi funkcjonować. Gdyby go nie było, pogrążyłabym się w bezdennej czarnej dziurze, gdzie tylko wiatr, ciemność i wilki wyją.
Wcale nie zachęcam cię, Czytelniku, byś porzucił w tej chwili swoją pracę i poszukał swego powołania gdzie indziej. Gdyby to była jedyna droga, marne mielibyśmy szanse jako gatunek! Nie każdy jest gotowy na tak radykalny krok, a co ważniejsze – nie każdemu jest w ogóle potrzebny. Szekspir włożył w usta Hamleta słowa: „(…) nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim”. To my nadajemy sens naszym działaniem poprzez to, na czym się koncentrujemy. Skoncentruj się na niedogodnościach, brakach, nieprzyjemnościach w pracy – a będziesz żyć w swoim osobistym piekle. Skoncentruj się na swoim wkładzie w proces powstawania produktu czy usługi firmy, w której pracujesz, a będziesz mieć i sens, i satysfakcję.
Amy Wrzesniewski i jej współpracownicy przebadali wiele grup zawodowych: salowe, pielęgniarki, fryzjerów, pomocników kuchennych, techników IT, inżynierów – i wszędzie zaobserwowali podobne zjawisko. Ci, którzy uważali swoją pracę za banalną i nudną, szczerze jej nie znosili. Ci, którzy widzieli w swojej pracy sens, uważali ją za zajmującą i ważną. Bardziej twórczo i z większą otwartością podchodzili też do swoich zadań, nawiązywali więcej kontaktów i brali na siebie odpowiedzialność. Te obserwacje skłoniły Wrzesniewski do napisania: „Nawet w najbardziej rutynowych i schematycznych zawodach pracownicy mogą mieć wpływ na to, co jest istotą ich pracy”.
Wygląda na to, że (wyjąwszy przypadki skrajne, kiedy ktoś znajduje się w chorym związku osobistym lub pracuje w toksycznej atmosferze) MAMY WPŁYW i nie musimy wcale porzucać pracy i jechać w Bieszczady.
Narzekając i obwiniając wszystkich wokół poczujemy szybką ulgę i może wzbudzimy współczucie, ale nie zmieni to naszej sytuacji na jotę. Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że każdy tworzy własny sens i sam jest za niego odpowiedzialny. Drugim – uświadomienie sobie, że tworzenie sensu to DZIAŁANIE, a nie rozmyślania.
Zadaj sobie pytanie: co mogę zrobić, by być szczęśliwszym w pracy? Wyszukaj jak najwięcej możliwości, które pozwolą ci wykorzystać rozmaite zdolności i umiejętności, nawet jeśli nie są zawarte bezpośrednio w zakresie twoich obowiązków. Znajdź takie zadania, które możesz wykonywać od początku do końca i weź za nie odpowiedzialność. Przyjrzyj się temu, co robisz – w jaki sposób wpływa to na innych ludzi? Pomyśl o współpracownikach, którym dostarczasz informacji, danych, produktów. Pomyśl o pracownikach innych działów, którzy w swojej pracy wykorzystują to, do czego przykładasz rękę. Pomyśl o klientach firmy – w jaki sposób wasz produkt czy usługa wpływa na ich życie, co im ułatwia, co dzięki wam osiągają lub jakie możliwości zyskują. Przykładasz przecież do tego rękę – i nieważne czy jesteś szefem działu księgowego, czy zamiatasz liście ze schodów wejściowych. Twoje działania są PO COŚ. Sprawdź, po co.
Jeżeli nie myślisz o swojej pracy dobrze, jest bardzo prawdopodobne, że masz wobec niej silne uprzedzenia, a twój tok myślenia o pracy jest zawężony do niemiłych aspektów, na których się koncentrujesz i pomija wszystko inne. Żeby coś zmienić, zechcesz wyrwac się z tego tunelu postrzegania.
Zrób eksperyment.
Obserwuj się przez tydzień, a następnie opisz szczegółowo jak wygląda twój dzień pracy. Przyjrzyj mu się uważnie i odpowiedz na dwa pytania:
- JAK możesz spowodować, że w twoim dniu pracy będzie więcej zadań, które sprawiają ci przyjemność, a mniej tych, które cię nudzą. Odrzuć pierwszą odpowiedź „Nie da się”. Nie pytam „Czy możesz”, ale „Jak możesz”. Kombinuj.
- JAKI potencjał drzemie w tym, co robisz – w jaki sposób składa się to w ostateczny produkt czy usługę? Jak możesz ulepszyć to, co robisz, by osoby, które korzystają z wyników twojej pracy były bardziej zadowolone i chciały, byś to właśnie ty im je dostarczał?
A teraz opisz swoją pracę tak, jakbyś zachęcał innych do starania się o twoją posadę. Nie zmyślaj, nie koloryzuj, pisz prawdę, ale podkreślaj te walory, w których kryje się potencjalny sens.
Odpocznij. Daj sobie dzień lub dwa i przeczytaj ten opis. Co czujesz?
Szkoliłam kiedyś w Poznaniu w hotelu Mercure i tam los zetknął mnie z panią Jolantą. Pani Jolanta zajmowała się obsługą sal konferencyjnych: dbała o papier i mazaki, wzywała obsługę techniczną w razie potrzeby, dbała o napoje i ciastka, pilnowała by wszystko było na czas, sprawdzała czy prowadzący mają jakieś dodatkowe potrzeby. Wszystko to robiła z ujmującym uśmiechem i szczerą troską. Czułam się jak panna młoda w dniu ślubu – pani Jolanta niemal zmiatała kurz z mojej drogi. I widać było, że sprawia jej to ogromną frajdę.
Ktoś mógłby powiedzieć: „Phi, też mi robota, ciastka przynieść i wody nalać. Gdzie tu sens i wyzwania?”
A pani Jolanta miała misję. Jak ten drwal z przypowieści, budowała katedrę. (Przypowieść przeczytasz <tutaj>)
Historia skończyła się tak, że oficjalnymi kanałami przesłałam podziękowanie dla pani Jolanty za troskę. Odbiorcy oficjalnych kanałów tak się przejęli, że dostałam odpowiedź od szefa działu obsługi klienta oraz od zastępcy dyrektora hotelu.
Za ciastka i wodę. Więc…
————
Co jest twoim sensem?
Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielisz się swoimi przemyśleniami w komentarzu tutaj czy na facebooku.